Fotografia jest rozmową.
Jan Motyka, krakowski fotograf
Traktuję go jako taki rodzaj fotografa, który będąc fachowcem w swojej dziedzinie, odgrodzony jest gdzieś tam wewnątrz siebie i waha się nieraz przed przekroczeniem cienkiej granicy dzielącej amatorstwo od profesjonalizmu. Być może jest to akurat zaleta.
Jan Motyka junior, syn artysty, historyk sztuki i kolekcjoner fotografii
Rzecz będzie o Janie Motyce, który, po Gombrowiczowsku, „wielkim fotografem był”, a jest ciągle jeszcze mało znany, mimo że jego fotografie są fascynujące. Jan Motyka żył w latach 1924–2005. Był krakowskim artystą fotografem, jednym z tych utalentowanych krakowian silnie związanych ze swoim miastem; później zamieszkał w Hamburgu – stał się emigrantem. Fotografował stale, do ostatnich chwil życia.
Muzeum Historii Fotografii przechowuje jego dzieło, liczące ponad pięćset fotografii różnego typu, negatywów i pozytywów, przekazanych do muzeum przez niego, a później przez jego syna, Jana Motykę juniora. Kolekcja ta stale się powiększa – syn artysty planuje dostarczyć kolejne cenne negatywy. Część dorobku fotografa Jana Motyki przekazano do Muzeum Etnograficznego. W bibliotece MuFo można znaleźć informacje o jego udziale w ponad dwustu wystawach polskich i międzynarodowych. Wystarczy wymienić najważniejsze z nich, by uświadomić sobie, że jego osiągnięcia są imponujące:
- Wystawa Przeglądowa Fotografii Artystycznej, Kraków, 1972 (złoty medal);
- Konkurs Fotografii „Mój Kraków”, Kraków, 1973 (I nagroda),
„Kraków Stary i Nowy”, Kraków, 1974; - Salon Internacional de Fotografia Deportiva „Fotosport”, Reus, Hiszpania, 1972 (srebrny medal), 1974 (srebrny medal);
- 3-e Salon d’Art Photographique de Marignane, Francja, 1974 (nagroda specjalna), 1976 (brązowy medal);
- 3-e Salon International d’Art Photographique, Bordeaux, Francja, 1975 (brązowy medal);
- International Salon of Photography, Sarawak, Malezja, 1975 (złota plakieta);
- 11th Korea International Salon of Photography, Seul, Korea Południowa, 1976 (srebrny medal);
- 15th International Salon of Photography of the Republic of China, Tajpej, Tajwan, 1977 (srebrny medal);
- International Photo-Art Exhibition, Singapur, 1978 (złoty medal);
- Northwest International Exhibition of Photography, Puyallup, USA, 1978 (wyróżnienie);
- 1st PSS International Salon of Pictorial Photography, Surabaya, Indonezja, 1979 (złoty i srebrny medal);
- International Exhibition of Pictorial Photography, Edynburg, Wielka Brytania, 1980 (wyróżnienie);
- 33rd International Salon of Photography CPA, Hong Kong, 1992 (srebrny medal);
- 26th International Salon of Photography, Hong Kong, 1993 (złoty medal).
Niezwykle ciekawe są nazwy tych konkursów fotograficznych – niosą wiele informacji, o czym wspomnę w dalszej kolejności.
Punktem wyjścia do opowieści o Janie Motyce niech będzie jego dzieło, bo to w sumie najważniejsze w życiu artysty. Był mistrzem portretu, przedmiotu i pejzażu, w tym pejzażu miejskiego.
Jaka była jego pierwsza wystawa? Zaczął pokazywać prace w pierwszej połowie lat 60. na wystawach Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego. Brał udział w 1964 roku na I Salonie Fotografii Artystycznej w Gdańsku; jedną z pierwszych nagrodzonych wystawionych tam fotografii był portret góralki z rodziny Pradziadów z Poronina – nosił tytuł Uśmiech (fotografia w zbiorach MuFo ma na rewersie właśnie taki tytuł: „Smile”).
Na fotografiach Jana Motyki najpierw byli ludzie – imprezy na przełomie lat 50. i 60. (Juwenalia, Rynek Główny, ludzie nad Wisłą, Kazimierz), potem trochę portretów (fotografie z Muzeum Etnograficznego w Krakowie). W latach 70. często wykonywał portrety, w tym portret Nathana Bergha (połowa lat 70.). Były to fotografie czarno-białe w technice żelatynowo-srebrowej.
Izohelią i pseudosolaryzacją zainteresował się w końcu lat 60.; później kontynuował uprawianie tych technik w latach 70. Pseudosolaryzacja charakteryzuje się częściowym odwróceniem obrazu negatywowego na pozytywowy pod wpływem dodatkowego naświetlenia materiału światłoczułego podczas wywołania (mistrzem pseudosolaryzacji był Man Ray). Izohelia to technika tonorozdzielcza polegająca na wykorzystaniu pozytywów fotografii, których obraz jest złożony z kilku powierzchni (walorów, stopni szarości); jej wynalazcą był Witold Romer (syn profesora Eugeniusza Romera), a odkrycie miało miejsce we Lwowie w 1931 roku. Posługiwał się przy pracy trzyczęściowymi wzornikami paskowymi do ustalania efektów tonowania papierów fotograficznych.
Nieco później, w latach 70., krakowski fotograf przedstawiał różne zagadnienia: sport, zawody sportowe osób niepełnosprawnych (1971), architekturę (głównie Krakowa), nowoczesną, jak kino Kijów działające od 1967 r. i hotel Cracovia, a także zabytkową, jak ratusz na placu Wolnica z wieżami kościoła Bożego Ciała czy Wawel. Przedstawiał prace budowlane i np. malowanie mostu. Często zestawiał blokowiska i dawną architekturę (jak fotografia zrujnowanej wówczas mykwy na Kazimierzu – wraz z nowoczesnym budynkiem w tle; inne zdjęcia Kazimierza w zbiorach MuFo to cmentarz Remuh w technice pseudosolaryzacji, zimą). Na jednym ze zdjęć z pseudosolaryzacją z lat 70. widzimy w tle katedrę wawelską wydzierganą jakby filigranem – białą linią; na bliższym planie malarz ze sztalugami uwieczniający ten sam obiekt – katedrę, obok stoi kolejny mężczyzna.
Stworzył cykle: Skojarzenia („Associations” – na rewersach często widnieją tytuły w wersji angielskiej) i Podobieństwa. Znakomita jest fotografia Kosiarz – drobna postać mężczyzny z kosą na odrealnionym tle koncentrycznych kręgów.
Zrobił zdjęcie na capstrzyku harcerskim, tam sfotografował m.in. dziewczynkę – indywidualistkę patrzącą na fotografa. Wykonywał zdjęcia na procesjach, także z udziałem Karola Wojtyły; na innej fotografii ujął grupę zakonnic (w technice pseudosolaryzacji osiągnął niezwykły efekt).
„Posiadał poczucie humoru i bawiło go podpatrywanie tłumów, chyba dobrze czuł się w takich zbiorowiskach – jakieś imprezy, wystawy psów, zawody sportowe, no a zwłaszcza procesje… To pamiętam, że w czasach kiedy zajmował się fotografią eksperymentalną i pokazywał mi w latach 70. takie odbitki podczas niedzielnych rzadkich spotkań […], to dalej pociągały go te procesje i biegał na nie. Wychowano go w całkowitej obojętności religijnej, chodził, by robić zdjęcia” – wspomina syn. Istotnie, fotografował na Wystawie Psów Rasowych, na targach staroci, na odpuście (na krakowskim Emausie), w czasie gonitwy Lajkonika, ujął też obracającą się karuzelę łańcuchową – to prawdziwie bachtinowkie spojrzenie karnawałowe na rzeczywistość.
Jego fotografie przedstawiają także zespoły: orkiestrę dętą, bandurzystów z zespołu ludowego. Lubił muzykę, zwłaszcza jazz. Grywał dobrze w szachy, które występują na jego zdjęciach – szachownica to zawsze wdzięczny motyw fotografii. Wykonywał także projekty plakatów.
W latach 70. sfotografował również niezwykle martwe natury – zestawione metalowe sprzęty kuchenne: noże, korkociągi, jakie kojarzą się z dzieciństwem, kiedy to wydawały się nam takie tajemnicze. Cykl ten nosi nazwę Z kredensowej szuflady. Fotografował też pejzaże, w tym górskie, przyrodę: łąki, zarośla, drzewa, piękne krajobrazy zimowe ze śladami ludzkimi na śniegu.
W maju 2003 roku w siedzibie MuFo przy ul. Józefitów 16 otwarto wystawę fotografii barwnej Jana Motyki pt. Świat roślin; był to cykl potrójnie zestawionych zdjęć kwiatów i liści, niczym tercyny w poezji włoskiej. Portretowane rośliny przywoływały myśl m.in. o życiowym pędzie i przemijaniu. „To był ostatni etap jego twórczości, gdy porzucił fotografię czarno-białą i eksperymentalną” – pisze syn w naszej korespondencji mailowej. Jan Motyka junior brał udział w montowaniu tej wystawy; przy komponowaniu zdjęć w trójki działał w idealnym porozumieniu z ojcem.
Krakowski twórca stale fotografował, również w Niemczech, gdzie znalazł się przed stanem wojennym w Polsce. „W Hamburgu zrobił mnóstwo zdjęć, pamiętam taką ciekawą serię poświęconą miastu z widokami z różnych stron, z łącznikiem w postaci wieży telewizyjnej. Była w jednym egzemplarzu. Podczas likwidacji jego mieszkania zaniosłem ją do muzeum miasta Hamburga, ale jest podejrzenie, że nikt się temu zbytnio nie przyglądnął i wyrzucili do śmieci” – opowiada syn fotografa.
Jakie były koleje losu utalentowanego Krakowianina? Czy w ogóle możemy wnikać w życiorys artysty, który przemawia do nas naprawdę jedynie przez swoją twórczość?
Jan Motyka urodził się, mieszkał i pracował w Krakowie, z tym miastem był trwale związany i uwieczniał je w swoim dziele. Niestety nie znamy jego dzieciństwa i losów wojennych – nie dzielił się wspomnieniami. Jego ojciec pod koniec życia prowadził zakład fryzjerski w Krakowie. Na rewersie fotografii autorstwa Jana Motyki odnajdujemy kolejne adresy artysty: najwcześniejszy na ul. Konarskiego 44/10, później ul. Smoleńsk 48/14 i ostatni adres: ul. Stachiewicza 51/97. Takie informacje, obok nalepek z wystaw czy zapisanego godła konkursu, są ważne, wręcz bezcenne dla muzealnika.
Jan Motyka senior po wojnie zaczął studia na Akademii Ekonomicznej (wówczas Wyższa Szkoła Ekonomiczna). Przerwał je. W latach 50. pracował w Biurze Gospodarki Komunalnej – zaczął prowadzić pracownię fotograficzną. Przed zatrudnieniem w Instytucie Fizyki Jądrowej miał pracownię fotograficzną w Urzędzie Miasta Krakowa, wówczas w Urzędzie Rady Narodowej.
W Instytucie Fizyki Jądrowej zorganizował w końcu lat 60. wystawę swoich zdjęć witryn sklepowych Krakowa, udekorowanych odświętnie zgodnie z rządowym nakazem na 1 maja lub na inne oficjalne okazje. Pokazał na chłodno jako obserwator jeden z absurdów życia w PRL-u, co być może wpłynęło na korektę wytycznych polityki propagandowej aparatczyków: zaprzestano w groteskowy sposób dekorować wystawy sklepowe Krakowa. A wystawa Jana Motyki została zdjęta. Żądano od niego negatywów, ale odmówił. Czy fotografowanie było ucieczką od trudnej rzeczywistości? Nie – to było energiczne działanie, nie były to zdjęcia robione do szuflady. Zdjęcia te wykonane były „z ręki”, bez statywu. Tych negatywów było więcej, nie wiadomo, co się z nimi stało.
W końcu 1980 roku wyjechał z drugą żoną do Danii, potem, jak już wspomniałam, przed stanem wojennym znalazł się w Niemczech – zamieszkał w Hamburgu, gdzie stale fotografował i gdzie zmarł w 2005 roku.
Jakim człowiekiem był Jan Motyka? Czy bardziej w typie Greka Zorby – czy wilka stepowego z Hermanna Hessego? Czy lubił psy – czy wolał psy od kotów (fotografował je tak często na wystawach)? „Koty albo psy? Nie, to w ogóle wykluczone, zresztą moja macocha nigdy by się na to w mieszkaniu nie zgodziła. Poza tym okazywanie komuś zbytnich uczuć byłoby niemęskie. Ale jeśliby już miał wybierać, to w moim rozumieniu chyba kot byłby bliższy jego osobowości” – stwierdza syn. „Był w gruncie rzeczy niezłym dziwakiem, skrytym, może nieśmiałym, mało towarzyskim” – dodaje. „Tatuś – piszę z humorem, nie ironicznie – był bardzo skupiony na sobie, robieniu zdjęć, spacerował, obserwował i ciągle pstrykał. Typ, który nie istnieje i nie ma możliwości istnieć w obecnych warunkach: po pracy do domu, pantofle, obiad, gazeta” – pisze Jan Motyka junior.
Fotograf Jan Motyka nie należał do ZPAF-u. (Związku Polskich Artystów Fotografików). Był za to członkiem Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego (KTF), czyli „amatorów” (tą drogą odbywało się wysyłanie jego zdjęć na liczne konkursy fotograficzne, podpowiada syn). Posiadał tytuł Artiste FIAP. „Traktuję go jako taki rodzaj fotografa, który będąc fachowcem w swojej dziedzinie, odgrodzony jest gdzieś tam wewnątrz siebie i waha się nieraz przed przekroczeniem cienkiej granicy dzielącej amatorstwo od profesjonalizmu. Być może to akurat zaleta” – twierdzi syn.
To trochę dzięki niemu syn kształtował się wśród pojęć twórczości artystycznej i sztuki, choćby sam dziś sądził inaczej. Jest kolekcjonerem fotografii nietypowych, nieoczywistych, niebanalnych, które przyciągały jego oko na targach staroci czy w antykwariacie. Oddajmy mu głos: „Moje kolekcjonowanie zdjęć, jeśli miałoby mieć jakiś związek z moim ojcem, to raczej traktowałbym to w jakiejś szeroko pojętej kategorii widzenia, na pewno nie ciągłości z jego fotografiami. Moje zdjęcia najlepiej, jakby posiadały jak najwięcej znaczeń, a współczesna fotografia artystyczna to dla mnie trochę co innego”.
Syn występuje na wielu fotografiach Mistrza (jego postać była pretekstem dla fotografa), na przykład na fotografii przedstawiającej śniadanie dziecka (bracia Lumière też wykorzystali taki motyw dla swojego filmu). Głowa dziecka siedzącego przy stole i karmionego przez matkę emanuje światłem, scena jest intymna, pełna ukrytego znaczenia. „Nie mieszkałem z nim, kiedy już podrosłem” – pisze syn. „Mój dorosły kontakt z nim zaczął się praktycznie w późnych latach 90., z chwilą jego regularnych przyjazdów do Polski”.
Ale tak naprawdę to w fotografiach się odnajdujemy. Rozpoczętą dziełem Jana Motyki rozmowę możemy prowadzić tak długo, dopóki istnieją jego fotografie. Możemy je odczytywać jak powieści. Treść ich jest obszerna i urozmaicona. Przemawiają jednak obrazem, a nie tekstem. Dorównuje swym dziełem fotografiom artystów eksperymentujących lat 70. XX w. Nie należy przypisywać go do określonej grupy fotografów. Nie chciałabym go „zaszufladkować”, gdyż sam w sobie jest niezwykle oryginalny. Jego fotografie to poetycki dokument. Nie jest piktorialistą w znaczeniu fotografii krajobrazowej Jana Bułhaka, mimo że brał udział w wystawach fotografii piktorialnej (lub inaczej piktoralnej), jak o tym świadczą tytuły kilku wystaw, w których brał udział. Jego fotografie znalazły się tam zapewne z uwagi na zastosowanie technik fotograficznych takich jak izohelia i pseudosolaryzacja, a także fotomontaż. Techniki te nadały jego twórczości walor malarski. Jego izohelie i pseudosolaryzacje nie ustępują dziełom Fortunaty Obrąpalskiej, mistrzyni tych technik.
Przygotowała Małgorzata Kanikuła
Dział Inwentarzy
Tekst powstał na zamówienie Małopolskiego Instytutu Kultury